
MORSKIE OPOWIEŚCI
W Helu mieszkał mężczyzna. Miał mały dom, żonę i piękne plany na przyszłość. Uczył w okolicznej szkole, organizował dodatkowe zajęcia dla tych, którzy nie chcieli i nie mieli po co wracać do domów, kółko historyczne dla pasjonatów i jedzenie dla biedniejszych dzieciaków. Bywało, że swoim śniadaniem dzielił się z częścią klasa, a sam jadł dopiero późny obiad. Zdarzały się dni, że do plecaka pakował 20 kanapek i przy niemej zgodzie żony jechał do pracy. Czasami ona dopakowywała czekolady i ciastka. Nie narzekał, nie miał wielkich zmartwień. Lubił zapach piasku, rozmowy z sąsiadami i wieczory spędzane z żoną przy kominku. Wtedy też sprawdzał wypracowania, wymyślał ciekawe opowieści na następne lekcje, przygotowywał kolacje. Z żoną rozmawiali dużo i o wszystkim – o przebytym dniu, zbliżającym się sztormie, słonecznikach w ogródku, o wyższości psów nad kotami, o plackach z ziemniakami i przeziębieniu listonosza. Czasem czytali na głos. Czasem tańczyli na bosaka do ulubionych piosenek. Zakupy robili razem, razem też sadzili kwiaty i spacerowali po plaży. Czy się kłócili, czy mieli gorsze dni? Pewnie tak, ale byli dla siebie ważniejsi niż to co ich różniło.
Mówił o sobie, że ma szczęście. Aż do dnia, w którym jego żona zmarła. Okazało się, że można mylić wschód z zachodem słońca, żyć nie oddychając, mylić daty, nie tylko wojen, ale także codzienne. Widziano go, kiedy wychodził na spacer w środku nocy a przesypiał całe dnie. Denerwowało go świecące słońce, wiejący wiatr, śmiejący się ludzie. Przestał jeść i spać. Stracił pracę w szkole i choć na początku uczniowie przynosili pod jego dom kanapki, zupy i ciasta, to z czasem przestali. On stracił apetyt, oni wspaniałego pedagoga. Uszło z niego życie jak z przebitej dętki. I nikt nie mógł mu pomóc.
Coraz więcej czasu przesiadywał na plaży i w porcie nad brzegiem morza. Godzinami wpatrywał się w horyzont szukając spokoju i ukojenia – nie znalazł ani jednego, ani drugiego. Przyjął się do pracy przy połowie ryb. Pracował bez wytchnienia, czasem spał na kutrze. Wypływał często, bez względu na pogodę. Rzadko się oddzywał, a pomiędzy czapka nasuniętą na brwi a brodą, którą zapuścił, widoczne było bolesne zmęczenie i nieludzki smutek. Ludzie odwracali głowy, kiedy ich mijał, bojąc się, że zarazi ich tym żalem. Pewnego pochmurnego dnia wypłynął w morze. I tam został.
A skąd to wiem? Bo rozmawiałam z jego matką, która od 20 lat wpatruje się w daleki horyzont i stara się ułożyć twarz syna z chmur i skłębionych fal. Żeby nie zapomnieć jego rysów, smutnych oczu i historii złamanego serca.
Nie ma gorszej choroby niż tęsknota.
Dodaj komentarz